poniedziałek, 30 stycznia 2017

obdarowana

Otrzymałam dzisiaj prezent. 
Niespodziewany. Ogromnie miły.

Pomyślałam o darach, które otrzymuję codziennie.
Tak bardzo wdzięczna, tak bardzo dziękuję.
Za życie. Za łaskę.  Za zbawienie.
Za radość i nadzieję. Za wiarę i siłę.
Za ludzi, którzy mnie otaczają. 
Również tych, którzy choć daleko, są tak bliscy.

Czasami zastanawiam się, dlaczego właśnie ja otrzymałam tak wiele. 
Nie pytam, czym sobie zasłużyłam, bo wiem, że niczym.
To tylko łaska.


piątek, 27 stycznia 2017

Hyde Park & Kensington Gardens

W tym tygodniu Londyn znów się zachmurzył. Nie wiem, czy to mgła czy raczej smog? Pozostanę może przy wersji z mgłą... Wspomnieniami więc wracam do poprzedniego, słonecznego tygodnia.



Szłam tymi pięknymi londyńskimi ulicami i uśmiechałam się do nich, do mijanych ludzi. Do miasta, które jest już moje.



W słonecznym nastroju doszłam do Oxford Street i skierowałam się w stronę Hyde Parku. Tamtego dnia postanowiłam cieszyć się słońcem (zimnym jeszcze, styczniowym, ale jednak słońcem!) bliżej natury.




Ciągle zapominam kupić orzeszki dla wiewiórek. A naprawdę dobrze byłoby mieć zawsze kilka w torebce. Nigdy nie wiadomo, gdzie może pojawić się taka urocza kita.


Mając już za sobą spory odcinek drogi, a przed sobą widząc taką piękną w swej prostocie, kuszącą ławkę, zdecydowałam się na krótki przystanek...


...gotowa, jak zwykle, na taką ewentualność. :) Trudno mi wyjść gdzieś bez książki, bo nigdy nie wiadomo przecież, kiedy i gdzie może się trafić wolna chwila na czytanie. Tym bardziej, gdy opowieść wciągająca, termin biblioteczny goni, a czasu... jakoś wciąż niedostatek.


Nie posiedziałam jednak długo, pomimo słońca było po prostu zimno. W ocienionych alejkach liście pokryte były warstewką szronu. Poszłam więc dalej, po słońce, po ruch, po uśmiech.






W międzyczasie przeszłam z Hyde Parku do Kensington Gardens...


Na terenie Ogrodów Kensingtońskich znajduje się królewska rezydencja Kensington Palace. To tutaj 24 maja 1819 urodziła się hanowerska księżniczka Alexandrina Victoria, późniejsza królowa Wiktoria. Mieszkała tu aż do objęcia tronu. Obecnie jeden z tutejszych apartamentów należy do księcia Williama i księżnej Kate.





W pewnym momencie, po długim kluczeniu wśród uroczych parkowych alejek, zaczynam odczuwać zmęczenie. Ryzykuję więc wejście do tego niezwykłego labiryntu, który poprowadzi mnie do...





...lunchu ;)


W cieple, najedzona, przy herbacie i z lekturą spędziłam tam sporo czasu. A tymczasem na zewnątrz powoli zaczął zapadać złoty zmierzch...





Opuściłam więc park, by wśród nieznanych mi ulic dzielnicy Kensington poszukać stacji metra. 







Po drodze staram się zawsze mieć oczy szeroko otwarte i chłonąć informacje, zapamiętywać. Teraz już wiem, do jakiego autobusu muszę wsiąść, by pojechać na koniec świata. :) A stamtąd można przecież... jeszcze dalej!


Poszukiwania uwieńczone zostały sukcesem i kolejna bardzo udana przechadzka dobiegła końca.


wtorek, 24 stycznia 2017

1940s

Londyńskie taksówki, 
szczególnie po zmroku, 
sprawiają, że mam wrażenie, 
jakbym przeniosła się do lat czterdziestych XX wieku... :)


poniedziałek, 23 stycznia 2017

nowe drogi, nowe nieba

Ciekawa postać. Wybitny reporter.
Jego książki oczarowały mnie, 
zafascynowały... przeraziły*.
Przeniosły w inne światy.


Ryszard Kapuściński
 4 marca 1932 - 23 stycznia 2007


"Mnie natomiast pociągało także to, co jest za granicą każdego z tych światów - kusili mnie nowi ludzie, nowe drogi, nowe nieba. Pragnienie przekraczania granicy, wypatrywania, co jest poza nią, żyło we mnie ciągle."



"Jednakże takich zapaleńców nie rodzi się wielu. Przeciętny człowiek nie jest specjalnie ciekaw świata. Ot, żyje, musi jakoś się z tym faktem uporać, im będzie go to kosztowało mniej wysiłku - tym lepiej. A przecież poznawanie świata zakłada wysiłek, i to wielki, pochłaniający człowieka. Większość ludzi rozwija w sobie zdolności przeciwne, zdolność, aby patrząc - nie widzieć, aby słuchając - nie słyszeć."

"Podróż jako wysiłek i dociekanie, jako próba poznania wszystkiego - życia, świata, siebie."


* Często tak niewiele wiemy o tym, co dzieje się w innych częściach świata... tych, które nie są naszym podwórkiem...

niedziela, 22 stycznia 2017

chwila

Tak bardzo wdzięczna.
Tak bardzo, dobry Boże, dziękuję!
Za tę chwilę, która właśnie trwa.


London, Notting Hill

czwartek, 19 stycznia 2017

Deszczowa niedziela

W parku było cicho i mokro.
Pusto i pięknie.





"Fly On"

W tamtą deszczową londyńską niedzielę
powrócił do mnie ten utwór.

Lubię jego spokojną melodię
płynącą niczym szemrzący strumień.
Jej spokój.

Pogodzenie się.
Maybe yes... maybe not...

A później, idąc dalej w rozmyślaniach...
no matter what - You are great God.



wtorek, 17 stycznia 2017

My weekend was all booked

Podczas weekendu pogoda nie sprzyjała spacerom*.
Było zimno, deszczowo i nieprzyjemnie.
(A wilgotne zimno, tu na Wyspach, jest tak przenikliwe!)
Nie martwiło mnie to jednak.
Pod koniec minionego tygodnia zapisałam się bowiem do biblioteki.
I jeśli chodzi o członkowski start i czytelnicze statystyki
to ekhmm... chyba lekko zaszalałam.
My weekend was all booked!



*Co nie oznacza, że spacerów wcale nie było.  Były, owszem, ale zarówno sobotni, jak i niedzielny skończyły się tak samo - w zacisznym miejscu (bibliotece/kawiarni)... z książką. Przykładowo w takim, jak poniżej, sympatycznym towarzystwie. :)



niedziela, 15 stycznia 2017

spacer

Pewnego dnia minionego tygodnia postanowiłam wybrać się na spacer. Pogoda zdawała się dopisywać. Co prawda mocno wiało i było dość zimno, ale popołudnie bez deszczu to już coś! Najpierw rozłożyłam mapę centralnego Londynu (darmowa, dostępna na większych stacjach metra), którą już od pierwszego tygodnia noszę w torebce zamiast bardzo dokładnej, ale ciężkiej - książkowej - London A-Z, i zastanowiłam się, dokąd chciałabym się udać. Gdy już obrałam cel, trzeba było zaplanować trasę. Tyle przyjemności, a to dopiero początek...


Wyruszyłam. Po drodze mogłam rzucić okiem na to... co dzieje się w kraju...


...a później już zachwycałam się architekturą, uroczymi zaułkami i alejkami.




Tak doszłam aż do Baker Street. Nieładnie byłoby nie złożyć wizyty jej najsłynniejszemu mieszkańcowi...


Wstąpiłam więc do sklepiku przy muzeum Sherlocka Holmesa. Na razie robiłam rekonesans, zwiedzanie muzeum zostawiłam sobie na inny dzień. Co za dużo przyjemności na raz to niezdrowo ;)


Nie zabawiłam tam długo i wkrótce ruszyłam w dalszą drogę. Minęłam ruchliwą Marylebone Road. Za każdym razem, gdy tam jestem intryguje mnie ten pub (jak sądzę) The Globe, te złote kontury kontynentów na czarnych tłach. Będę musiała i go odwiedzić! (Dopisane na listę...)


Dotarłam do Oxford Street. Rzecz ciekawa, przyszłam tutaj z jedną torebką, a gdy opuszczałam tę słynną handlową ulicę, miałam już dwie torebki. Ot, takie cuda wianki... kosztujące - na przecenie! - całkiem niedużo. ;)


Następnie skręciłam w uliczki Soho, dzielnicy, w której nigdy wcześniej jeszcze nie byłam.


Ciekawa była zmiana "atmosfery". To już nie imponujące budowle przywodzące na myśl wielkie imperium (takie skojarzenia wywołuje u mnie np. Regent Street). Dużo kolorowych neonów, które kojarzą mi się raczej z takim małomiasteczkowym kolorowym kramem.


Dalej trasa mojej przechadzki biegła przez Leicester Square i Charing Cross Road. W końcu dotarłam na Trafalgar Square.


Na chwilę wstąpiłam do National Gallery - chyba bardziej, by odwiedzić znajome miejsce, poczuć przez chwilę jego atmosferę. Na ponowne, dokładne zwiedzanie (powtórkę z 2009 roku) będę musiała przeznaczyć osobny dzień. Uśmiechnęłam się więc tylko do królowej Charlotty i Erazma z Rotterdamu, i miałam zamiar opuścić ten potężny gmach i kontynuować spacer, ale okazało się, że to nie takie proste. Nie wzięłam sobie planu galerii i... zgubiłam się pośród licznych sal wystawowych. Idąc za znakami "way out" po prostu kręciłam się w kółko, co chwila powracając do tych samych pomieszczeń! W końcu pomogło koniec języka za przewodnika i jakoś wydostałam się na zewnątrz.


Minąwszy Admirality Arch początkowo planowałam przejść koło Pałacu Buckingham, ale zmieniłam zdanie. Przecięłam skrawek parku - St James Park - i udałam się w kierunku Whithall. 



A to dlatego, że potrzebowałam... na chwilę sobie usiąść. Wstąpiłam więc do pubu, zamówiłam herbatę i Pork Pie, chwilę poczytałam i po jakimś czasie poszłam dalej. Właśnie zapadał zmrok, cel był coraz bliżej...


Bardzo chciałam zobaczyć Big Ben po zmroku - Big Ben podświetlony. Kiedyś nawet wpisałam sobie to na listę, jako takie małe marzenie. I oto - jest!


 



Pięknie było tam nad Tamizą: zapadająca noc, ciemna wstęga rzeki, wschodzący Księżyc w pełni i mnóstwo świateł wciąż tętniącego życiem miasta...




Ale zmęczenie powoli dawało o sobie coraz bardziej znać. Niespiesznie, ciesząc się urokiem wieczoru, wróciłam na Trafalgar Square, skąd bezpośrednim już autobusem wróciłam do domu.



Zobaczyć Big Ben podświetlony (po zmroku) - vidi :)

PS Z powodu awarii czytnika kart pamięci robię zdjęcia tylko aparatem w telefonie. Jakość więc nie najlepsza, ale zaleta taka, że nie ma dodatkowego ciężaru w torebce :) A zawsze jakaś pamiątka/udokumentowanie jest.