środa, 23 kwietnia 2014

Śpieszmy się kochać ludzi - tak szybko odchodzą...

Nie zdążyliśmy pójść na Krzywą Wieżę.
Nie zdążyliśmy zobaczyć pomnika Sanitariuszki.
Ruiny zamku pozostały przez nas nieodwiedzone.

Tamta październikowa sobota.
Pogoda była piękna.
Świeciło słońce i było tak ciepło, że płaszcze zostawiliśmy w samochodzie.
Zaparkowanym obok cmentarza.
Co najbardziej utkwiło w pamięci?
Nieruchoma twarz z wymalowanym na niej spokojem.
Już nie było cierpienia.
Białe róże.
Bliżsi i dalsi bliscy.
Ramka ze zdjęciem stojąca na trumnie.
I na fotografii ten uśmiech na twarzy.

Co pozostało?
Pompka do roweru, którą w tym roku sama będę musiała napompować koła, już bez Jego pomocy. A przecież co wiosnę robiliśmy to razem...
„Polska Piastów”,  którą pożyczyłam i już nie zdążyłam oddać.
Trochę zdjęć, na których On prawie nigdy nie patrzy w obiektyw.
Wspomnienia.                                                     
I wdzięczność.
Za to, co było.
Za spędzone razem chwile.
Za opowiedziane historie, takie jak ta o trafieniu kamieniem w sam środek portretu Stalina w pięćdziesiątym trzecim roku. Nie był to żaden  ideologiczny bunt, ot po prostu zakład z kolegami. Cel dobry jak każdy inny, byle tylko trafić w środek. Chociaż ten wybrany dość niefortunnie…
Wdzięczność za to, że odchodził w pokoju, pojednany z Bogiem.
Odchodził do Ojca.
Tuż przed śmiercią nawet ból zdawał się nieco złagodnieć.
Za to, że na tydzień przed tamtą październikową sobotą, mogłam Go jeszcze potrzymać za rękę.
Za to, czego się w tamtym bólu nauczyliśmy.
Za nadzieję, że przecież śmierć to nie koniec. Przecież się spotkamy.
Za nadzieję zmartwychwstania.
I przede wszystkim za to, co Chrystus uczynił na Golgocie, bo dzięki temu mamy prawo ją żywić.

 ***
                                 Dziadkowi

tam kończyło się życie
w kolorach późnej jesieni
między zmierzchem i świtem
oddechem a światem cieni

liście spadały ostatnie
krople łez gorzkich złote
czas w biegu zatrzymał się nagle
ruszył w podróż – z powrotem

wszystkie troski ambicje i sny
cierpienie przykryło płaszczem milczenia
powoli końca  dobiegały dni
stojąc na progu spełnienia

serce dopiero wracało do domu
kończące się życie oddając Bogu


Właśnie mija pół roku od chwili, gdy powstał ten wiersz.
Pisząc go wtedy, nie wiedziałam, że to życie zakończy się jeszcze tego samego wieczoru.
I że trzy dni później przeczytam go na pogrzebie.


Rzekł jej Jezus: Jam jest zmartwychwstanie i żywot;
kto we Mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie.
A kto żyje i wierzy we Mnie, nie umrze na wieki.
Czy wierzysz w to?
 Ew. Jana 11,25-26


1 komentarz: