W gronie znajomych. Ktoś wspomniał tytuł filmu. „Oglądałam go!”
wykrzykuje jedna z dziewcząt. „Miał świetną autodeskrypcję” – dodaje. Dopiero
wtedy dociera do mnie znaczenie tych słów. Ona
o g l ą d a ł a ten fim. Z autodeskrypcją. Oglądała. Oczyma
biało-błękitnymi, które nie widzą.
Jakiś dreszcz przebiega przez plecy, a smutek wsącza się w
umysł. Nagle całkiem zwyczajne oglądanie filmów przestaje być takie całkiem
zwyczajne. Oczywiste...
W pogoni za normalnością. Bo dlaczego nie tak jak inni? Czy
ciemność musi być cały czas tą zasłoną, barierą? Tą barierą, którą tak naprawdę
jest. Nawet w ciemności można prowadzić normalne życie. Normalne życie, w
którym film jest utworem muzycznym. Z dobrą autodeskrypcją, która omawia obrazy
spowite milczeniem. Obrazy, których w tym oglądaniu brakuje.
Smutek. I wdzięczność. Za to moje zwyczajne życie, w którym
film to połączenie dźwięku i obrazu. Za niekonieczność autodeskrypcji. I za
oczy moje. Brązowe. Widzące.