Słońce. W styczniu marcowe. Miękkie
dźwięki fortepianowej muzyki z głośnika. Cisza idealna. Palce na klawiaturze i
oczy widzące, które śledzą litery powstające z niebytu. Na świat wydawanie myśli. W
fioletowym kubku z grubym uchem dobra, czysta woda. Ciasteczka smaczne z galaretką.
W szufladzie. Dobrze, że są, a jeszcze lepiej, że nie muszę po
nie sięgać. Po pracowitym poranku, nieśpieszne południe. Chwila oddechu przed
popołudniową pracą. Chwila, by usiąść. Uśmiechnąć do siebie. Po raz kolejny
sercem wyszeptać la vita e bella. Tak
bardzo Ci, drogi Boże, dziękuję….
Dzień
całkiem zwyczajny. Słońce marcowe w styczniu. Moment tak krótki, codzienne
zabieganie. Buty do wypastowania, zadanie do odrobienia. Obiad jeszcze nie
podgrzany, ale dobrze, że w lodówce już jest. Noc trochę za krótka, a do
następnej jeszcze daleka droga. Obowiązki, zadania. Codzienne stresy i tłoki w
tramwaju. Czyjś uśmiech, czyjeś narzekanie. Czyjeś słowa i czyjeś milczenie.
Słońce na dywanie i kurz na szafce, który dopiero co ścierany, już zdążył się z
powrotem zebrać.
Dzień całkiem
zwyczajny. Kolejna szansa, by być szczęśliwym. Którą wykorzystuję, bo czemuż to
nie korzystać, kiedy nam jest dana?... Szkoda czasu na czekanie na lepsze czasy.
Kiedy kurzu nie będzie i tłoków w tramwajów. Nie ma gwarancji - jeśli one by znikły, być może też nie byłoby już
tej ciszy fortepianowej muzyki, słońca na dywanie, wody w
fioletowym kubku i myśli ubieranych w koronki słów…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz