Poirytowana M. cytuje mi słowa zasłyszane w poczekalni.
Gdzie by pani nie spojrzała, droga pani, wszędzie znajdzie się trochę dobra i piękna.
Nie zobaczymy w lustrze uśmiechu, jeśli sami się najpierw nie uśmiechniemy. Jeśli jednak to zrobimy, lustro odwzajemni uśmiech, nawet jeśli będzie trochę popękane czy zabrudzone.
***
Brigitte Engerer wygrywa na fortepianie chopinowskie nokturny. Na zewnątrz wiosna chłodnym wiatrem trąca zielone gałęzie. Intensywnie żółte mlecze dzielnie starają się zastąpić słońce, dziś ukryte za chmurami. Za kuchennym oknem rozkwita mój kasztanowiec. Uśmiecham się do niego, a on do mnie. Life's beautiful, isn't it?
Przypomina mi się Kasztan Broniewskiego.
Ten, który stał przed lwowskim więzieniem.
Za oknem stał kasztan, i pąki pęczniały,
choć śnieg na nich leżał puszysty i biały.
O świcie pochmurnym, o zmierzchu półsennym,
na lwowskiej ulicy pod murem więziennym
stał kasztan. Był marzec. Już śniegi topniały.
Jak często myślałem: nim wrócę do miasta,
już pewnie listowiem okryje się kasztan,
i pąki, sokami wezbrane, wystrzelą,
zabłysną, oślepią zielenią i bielą -
bo wiosna tak samo jak wolność narasta.
O wiosno... Kto walcząc uchodził spod gromu,
kto dom swój postradał i drogę do domu,
ten nie wie, co począć ze swoją rozpaczą,
i łzami się dławi, bo oczy nie płaczą,
i milczy - bo jakże to mówić i komu?
Więc kasztan, pieszczony codziennym spojrzeniem,
był świadkiem jedynym i stał pod więzieniem.
Ta przestrzeń niewielka od krat do gałęzi
trzymała i rozpacz i krzyk na uwięzi.
I była nadzieją. I była marzeniem.
(...)
A wiosna wdzierała się dalą błękitną
do oczu stęsknionych i moc nieuchwytną
sączyła w korzenie, gałęzie, pąkowie
kasztanu - aż nocą majową przed nowiem
spełniało się dzieło - to kasztan rozkwitnął!
(...)