Oglądnęłam kiedyś ciekawy film*, w którym porównane zostały wielkości gwiazd w naszej galaktyce. Byłam niezwykle zdumiona, gdy zobaczyłam, że nasze - tak ogromne przecież - Słońce przy Betelgezie jest maleńką kropeczką. A skoro nasza Błękitna Planeta porównana do Słońca jest tylko drobinką... Tak, wiem przecież, że Kosmos jest wielki, ale to dość abstrakcyjne pojęcie. Do tej pory Słońce uważałam za wielkie, a tutaj - taka maluteńka kropeczka... Tego typu porównanie pozwala lepiej uzmysłowić sobie potęgę Wszechświata. Mnie nasunęło jeszcze jedną refleksję...
Źródło: http://tylkoastronomia.pl/wiadomosc/betelgezie-odnaleziono-dziwne-gorace-punkty
Pewnej nocy ponad dwa tysiące lat temu, w miasteczku zwanym Betlejem, przyszedł na świat chłopczyk. Jego mama Maria położyła go w żłóbku, ponieważ w gospodzie nie było miejsca dla podróżującej rodziny. Nie były to zwyczajne narodziny. Właśnie na świat przyszedł Zbawiciel, o czym aniołowie powiadomili zatrwożonych pasterzy...
W naszym chrześcijańskim kraju ta historia nie brzmi obco, wszyscy ją dobrze znamy. Odważyłabym się jednak stwierdzić, że nie do końca uświadamiamy sobie, co to tak naprawdę oznaczało.
Ewangelista Jan informuje nas, że Słowo, które w tę szczególną noc stało się Ciałem, było przede wszystkim Bogiem i "wszystko przez Nie powstało, a bez Niego nic nie powstało, co powstało" (Ew. Jana 1,3) Stwórca, który Słowem swojej mocy stwarzał gwiazdy i planety, nagle zagościł na jednej z nich. Jak bardzo musiał się uniżyć, odłożyć Swą niebiańską chwałę, by w postaci noworodka zagościć na Ziemi, która przy Słońcu jest tylko maleńką kropeczką, a Słońce przy Betelgezie to malutki punkcik... Wciąż nie mogę tego pojąć. Jak wielka musiała Jezusa prowadzić miłość, że gotów był przyjść na Ziemię. On "który chociaż był w postaci Bożej, nie upierał się zachłannie przy tym, aby być równym Bogu, lecz wyparł się samego siebie, przyjął postać sługi i stał się podobny ludziom; a okazawszy się z postawy człowiekiem, uniżył samego siebie i był posłuszny aż do śmierci, i to do śmierci krzyżowej. Dlatego też Bóg wielce go wywyższył i obdarzył go imieniem, które jest ponad wszelkie imię, aby na imię Jezusa zginało się wszelkie kolano na niebie i na ziemi, i pod ziemią i aby wszelki język wyznawał, że Jezus Chrystus jest Panem, ku chwale Boga Ojca." (Fil. 2,6-11)
Wciąż nie do końca pojmuję tę Miłość, która pewnej nocy w Betlejem narodziła się jako maleńkie, bezbronne dzieciątko. Tę Miłość, która przeszła najtrudniejszą z dróg - drogę na Golgotę, by tam w cierpieniu krzyża pojednać człowieka z Bogiem. Miłość, która przyszła na świat po coś więcej, niż tylko po to, by dać ludziom powód radosnego świętowania co roku. Bo przecież Boże Narodzenie to coś więcej niż tylko tradycja, uroczysta wieczerza, prezenty i miła, rodzinna atmosfera.
"Albowiem tak Bóg umiłował świat, że Syna swego jednorodzonego dał, aby każdy, kto weń wierzy, nie zginął, ale miał żywot wieczny."
(Ew. Jana 3,16)
(Ew. Jana 3,16)
* "Bóg cudów" http://www.youtube.com/watch?v=SHWH8lseaxA
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz