Dobrze, gdy wyjazdy są niezbyt ciężkie, a powroty miłe.
Powroty.
To nie tylko ludzie i miejsca.
Czasem są to wspomnienia.
A czasami…
Książki.
Lubię wracać do ulubionych lektur, lubię mieć je na półce, pod
ręką, by móc po nie sięgnąć, gdy tylko przyjdzie ochota.
Lubię odnawiać znajomości z bohaterami, przypominać sobie
wydarzenia. Kiedy nie czekam już w napięciu na co-będzie-dalej, za to mogę zwrócić
uwagę na detale, które przy pierwszym czytaniu mi umknęły.
W miniony weekend spotkałam się znów z Anią. Ale już nie tą
z Zielonego Wzgórza, chociaż wciąż trochę tak. Anią nieco starszą, bo już na
uniwersytecie. To niesamowite – chodziłyśmy razem do szkoły podstawowej, ona szybciej
dorosła i poszła na studia, a jednak... i tak teraz razem studiujemy ;)
Lubię spojrzeć na ulubioną książkę z dzieciństwa z
perspektyw dziś. Staram się przypomnieć swoje odczucia podczas czytania wtedy i
porównać je z tymi dzisiejszymi. Podczas lektury znalazłam kilka fragmentów, których w ogóle nie pamiętałam, których głębszego przesłania nie umiałam odczytać
jako mała dziewczynka. Oto jeden z nich:
„…Ania wolnym krokiem szła do domu. Ten ostatni wieczór
wiele zmienił w jej życiu. Choć wszystko było pozornie takie samo, to w duszy
dziewczyny zrodziło się uczucie, które nadało jej życiu głębszy sens. Nie wolno
jej, tak jak Ruby, stanąć w obliczu śmierci, lękając się czegoś nieznanego, do
czego nie przygotowały jej myśli, ideały i aspiracje. Przecież drobne sprawy i
przyjemności codziennego życia nie powinny być jego celem. Należało szukać
celów wyższych; życie w niebie powinno zaczynać się tu na ziemi.” (L.M.
Montgomery, Ania na Uniwersytecie)