Nie zdążyliśmy pójść na Krzywą Wieżę.
Nie zdążyliśmy zobaczyć pomnika Sanitariuszki.
Ruiny zamku pozostały przez nas nieodwiedzone.
Ruiny zamku pozostały przez nas nieodwiedzone.
Tamta październikowa sobota.
Pogoda była piękna.
Świeciło słońce i było tak ciepło, że płaszcze zostawiliśmy w
samochodzie.
Zaparkowanym obok cmentarza.
Co najbardziej utkwiło w pamięci?
Nieruchoma twarz z wymalowanym na niej spokojem.
Już nie było cierpienia.
Białe róże.
Bliżsi i dalsi bliscy.
Ramka ze zdjęciem stojąca na trumnie.
I na fotografii ten uśmiech na twarzy.
Co pozostało?
Pompka do roweru, którą w tym roku sama będę musiała napompować koła, już bez Jego pomocy. A przecież co wiosnę robiliśmy to razem...
Pompka do roweru, którą w tym roku sama będę musiała napompować koła, już bez Jego pomocy. A przecież co wiosnę robiliśmy to razem...
„Polska Piastów”, którą
pożyczyłam i już nie zdążyłam oddać.
Trochę zdjęć, na których On prawie nigdy nie patrzy w obiektyw.
Wspomnienia.
I wdzięczność.
Za to, co było.
Za spędzone razem chwile.
Za opowiedziane historie, takie jak ta o trafieniu kamieniem w sam środek
portretu Stalina w pięćdziesiątym trzecim roku. Nie był to żaden ideologiczny
bunt, ot po prostu zakład z kolegami. Cel dobry jak każdy inny, byle tylko
trafić w środek. Chociaż ten wybrany dość niefortunnie…
Wdzięczność za to, że odchodził w pokoju, pojednany z Bogiem.
Odchodził do Ojca.
Tuż przed śmiercią nawet ból zdawał się nieco złagodnieć.
Za to, że na tydzień przed tamtą październikową sobotą, mogłam Go
jeszcze potrzymać za rękę.
Za to, czego się w tamtym bólu nauczyliśmy.
Za nadzieję, że przecież śmierć to nie koniec. Przecież się spotkamy.
Za nadzieję zmartwychwstania.
I przede wszystkim za to, co Chrystus uczynił na Golgocie, bo dzięki temu mamy prawo ją żywić.
***
Dziadkowi
tam kończyło się życie
w kolorach późnej jesieni
między zmierzchem i świtem
oddechem a światem cieni
liście spadały ostatnie
krople łez gorzkich złote
czas w biegu zatrzymał się
nagle
ruszył w podróż – z
powrotem
wszystkie troski ambicje i
sny
cierpienie przykryło
płaszczem milczenia
powoli końca dobiegały dni
stojąc na progu spełnienia
serce dopiero wracało do
domu
kończące się życie oddając
Bogu
Właśnie mija pół roku od
chwili, gdy powstał ten wiersz.
Pisząc go wtedy, nie
wiedziałam, że to życie zakończy się jeszcze tego samego wieczoru.
I że trzy dni później przeczytam
go na pogrzebie.
Rzekł
jej Jezus: Jam jest zmartwychwstanie i żywot;
kto
we Mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie.
A
kto żyje i wierzy we Mnie, nie umrze na wieki.
Czy
wierzysz w to?
Ew.
Jana 11,25-26
Pięknie napisane..
OdpowiedzUsuń