Spacerując dziś po Kensington i Knightsbridge, przechodziłam obok Harrodsa. Weszłam na chwilę do tej świątyni konsumpcji i luksusu, ot pozwiedzać sobie troszkę. I przepadłam. Absolutnie skradło moje serce stoisko z... kapeluszami! Ogromnie żałowałam, że każdy z nich kosztował małą fortunę. Najchętniej wzięłabym wszystkie. Albo przynajmniej połowę z nich.
Czasami żałuję, że nie urodziłam się w czasach, gdy bycie lady było najzwyczajniejszą, zrozumiałą samą przez się, rzeczą pod słońcem... I pomyśleć, że jeszcze wcale nie tak dawno temu wyjście z domu bez kapelusza uchodziło niemalże za nieprzyzwoite, a co najmniej nieeleganckie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz